Jeśli idą na zakupy, to z góry wiedzą, co dokładnie chcą kupić i wybierają się do konkretnego sklepu. Gdy ktoś nie ma pieniędzy albo jeszcze nie zdecydował się na określony zakup, to w ogóle nie odwiedza sklepów.
W tej kulturze niegrzecznie jest wejść, np. do butiku , przerwać sprzedawcy właśnie wykonywane czynności (takie jak np.: gra na komputerze, rozmowa przez telefon, picie herbaty lub palenie papierosa) i wymuszać swoją obecnością, aby wstał z krzesła, wszedł na drabinkę, zdejmował rzeczy z górnych półek oraz prezentował towar, a później nic nie kupić! W mentalności egipskich sprzedawców klient w sklepie = zakup.
Mój mąż, który jest Egipcjaninem nie lubi chodzić ze mną na zakupy. Bo ja mam nietutejsze podejście do kupowania. Oglądam dokładnie,a w jego odczuciu za długo, rzeczy, które mnie interesują, porównuje ceny danego towaru w różnych sklepach, grymaszę i domagam się zniżki, gdy zauważę jakiś drobny defekt. Ale przede wszystkim zawsze się targuję. Egipcjanie tak się nie zachowują!
Najbardziej denerwuje mnie, gdy zauważam jakąś usterkę w produkcie, a sprzedawca bagatelizuje to i nakłania mnie mimo wszystko do zakupu mówiąc, że to nie jest problem. Opuszczam wtedy sklep. A co wtedy robi mój mąż? Otóż w trosce o dobre samopoczucie sprzedawcy najczęściej kupuje jakiś drobiazg lub przeprasza obsługującego nas pana lub panią słowami maleszi (przepraszam) albo ana asyf (również przepraszam).
Ja nie widzę powodu, aby przepraszać ekspedienta, a tym bardziej kupować byle co. W końcu to moje pieniądze i ja decyduję na co chcę je wydać. Mam rację czy nie?